Takie niskobudżetowe sf, półkę wyżej niż produkcje z kanału SyFy. Do połowy da się oglądać, scenariusz sztampowy, ale fajne efekty specjalne jakoś to rekompensują. Potem wszystko leci na łeb na szyję i z przyjemnego filmu robi się papka. Scenariusz przestaje trzymać się kupy, jest zbieraniną pomysłów z innych filmów, cały czas sprawia wrażenie jakby miał być czymś więcej niż jest, a tu drugiego dna nie ma. Wkrada się nuda i pozamiatane, film w pewnym momencie traci sens, dialogi są żeby być, żeby jakoś dociągnąć do końca te półtorej godziny, ale nie ma to żadnego sensu, żadnej głębi. Do tego ten irytujący główny bohater. Dawno nie oglądałem filmu, żeby drugoplanowa postać była lepiej zagrana niż główna. Obejrzeć można, potencjał był na niezły film, ale zabrakło na niego pomysłu.
Jak dla mnie to i pierwsza połowa była równie beznadziejna jak druga. Począwszy od "syntetycznego tlenu". Tlen to tlen. Pierwiastek. Sztucznie wytworzony czy przez rośliny niczym się nie różni. Dalej: mają wehikuł czasu a nie są w stanie zrobić zwyklej elektrolizy wody by ją rozdzielić na tlen i wodór? Wehikuł 400 lat leży w schronie w lesie? A przecież był w wieżowcu w mieście. Dlaczego beksa nie wysłał siebie do przeszłości i pokazał smartfona policji i opowiedział, ze jest szansa dla ludzkości? itd
Wiesz, to jednak film. Na niektóre rzeczy zwłaszcza przy SF można przymknąć oko. Ale czasem scenarzyści przeginają.
Tak to jest, kiedy scenarzysta i reżyser to stwór typu "dwa w jednym", a na dodatek obaj mają chaos w pupie.
+ Dlaczego Archie (smartfon) potrafi wystrzelić sondę samozakopującą się w glebę, by zrobić analizę, a nie potrafi wykryć toksyn w jagodach?
Równie dobrze można by zapytać dlaczego potrafią cofać się w czasie, a nie są w stanie poprawić jakości powietrza. Takich nonsensów jest więcej, ale nie zmienia to faktu, że oglądałem gorsze w tym roku filmy SF.